• język migowy
  • mapa witryny
Odkryj Krzeszowice

Młody panicz

Działo się to w odległej przeszłości, kiedy Polską rządzili królowie, a szlachta cieszyła się dość rozległymi przywilejami.
Wiodła błogi żywot, korzystając z przyjemności, jakie niósł jej każdy dzień. Tak również rzecz się miała we włościach Tęczyńskich, a właściwie już w hrabstwie i jego siedzibie - zamku Tęczyn.
W siedzibie rodu Tęczyńskich mieszkał młody panicz Jaśko, który jak tradycja owych czasów każe, prowadził hulaszcze, nieustatkowane życie młodego zawadiaki. Całe dnie spędzał albo na polowaniach, albo już w ostateczności przy dzbanku wina i dziczyzny w towarzystwie podobnych mu osób. Dla pokonania nudy i umilenia biesiadowania często przebywał w towarzystwie młodych praczek z zamkowej pralni. Biesiadnicy, poza przyjemnością, nie dbali o nic.
Jaśko martwił swym postępowaniem matkę. Nie dbał bowiem o to, aby tak jak wielcy z jego rodu, zająć się polityką i troszczyć się o losy ojczyzny. Wszystko było mu obce i nie zasługiwało na jego uwagę. Życie młodzieńca płynęło wciąż w ten sam sposób: tylko na ucztach lub polowaniach.
Co najgorsze dla jego matki: nic nie wskazywało w przyszłości na jakiekolwiek zmiany.
Pewno razu, tak jak niemal każdego dnia, Jaśko wybrał się na łowy. Dosiadając konia liczył na upolowanie dorodnego okazu jelenia, żubra, czy też dzika. Wszystko wskazywało, że i tak też będzie, bo od samego początku wpadł on na trop jelenia. Nie zastanawiając się, skierował swego konia w obranym kierunku. Jechał dwie godziny, aż dotarł na skraj lasu, gdzie trop urwał się. Zamiast spodziewanej zwierzyny spostrzegł watahę wilków wyłaniających się z lasu, a te wyglądały, jakby podążały za nim, tak jak cierpliwi łowcy. Szybko zrozumiał, że role odwróciły się i że to on został teraz zwierzyną. Ścisnął mocno uzdę i pognał konia w stronę pobliskiej wioski. Wilki okazały się jednak sprytniejsze i przecięły mu drogę. Zbliżyły się do niego, szczerząc ociekające śliną kły. Czekały tylko na odpowiedni moment, aby zaatakować, Jaśko, nie czekając aż to uczynią, wyjął miecz z pochwy i natychmiast zaczął nim wywijać w powietrzu, robiąc przy tym jak najwięcej hałasu. Krzyczał: Ty, wilku! Poszedł stąd, uciekać. Udało mu się ranić jednego, ale na nieszczęście jeden z wilków chwycił zębami konia za tylną nogę i wówczas ten zaczął rzucać się niczym opętany. Jeździec oczywiście upadł a wilki rzuciły się na przewróconego konia, zagryzając go. Szlachcic leżał tak nieprzytomny aż do wieczora, kiedy to spostrzegła go młoda wieśniaczka, zbierająca ukradkiem chrust. Zaprowadziła go do swojej chałupy i zaopiekowała się nim.
Młodzieniec, mimo licznych obrażeń, po obudzeniu zapomniał o nich, gdyż natychmiast zainteresował się ową wieśniaczką. Wiedział, że była to miłość i że dziewczyna również go miłuje.
Po powrocie do zamku Jaśko nie był w stanie zapomnieć o dziewczynie. Uczucie, jakie poruszyło jego serce, sprawiło, że stał się innym człowiekiem. Zdawał sobie sprawę, że ze względu na panujące konwenanse, nie mógł z nią być. Matka od razu zauważyła jego przemianę i dociekała z matczyną troską jej przyczyn. Zrozpaczony swoim położeniem syn wyznał jej, co się wydarzyło. Jako, że miał nadzwyczaj kochającą matkę, nie tylko zgodziła się, a wręcz nakłaniała go do ślubu, aby tylko był szczęśliwy. Uradowany panicz kazał posłać po dziewczynę. Gdy dowiedział się, że jest już blisko, podniecony wybiegł na dziedziniec, dosiadł konia i pogalopował na nim co tchu, nie bacząc na prośby matki, aby uważał na siebie. Zjechał z dziedzińca i pognał drogą niczym wicher.
Trwało to kilka minut, aż w końcu zobaczył zbliżających się ludzi. Kiedy już do nich dojeżdżał, koń stanął dęba i zrzucił jeźdźca, który padł martwy. Mimo upływu lat mieszkańcy Rudna wciąż pamiętają i opowiadają ową historię. Niektórzy twierdzą nawet, że w każdą rocznicę tego wydarzenia nieliczni mogą być świadkiem owego galopu. Są też tacy, którzy słyszeli odgłosy kopyt i jednocześnie widzieli Jaśka, przemierzającego tę samą drogę, bez względu na przeszkody, jakie na niej napotyka, znikając w tym samym miejscu, gdzie zdarzył się wypadek.
I tak do dziś, co rok, późnym wieczorem, uliczki Rudna przemierza samotny jeździec, zmierzający zawsze w tym samym kierunku - jedynej i prawdziwej, ale niespełnionej miłości.

Krzysztof Ryś

do góry